Europejski nakaz elektryfikacji ciężarowych flot

16.09.2025

Kolejne cele klimatyczne KE są wyjątkowo ambitne: do 2030 roku aż 45% nowych ciężarówek sprzedawanych w UE ma być elektrycznych, a do 2040 roku – 90%. Problem w tym, że mają być osiągnięte przez nakaz elektryfikacji ciężarowych flot. Efekt? Branża transportowa bije na alarm, a wielu przedsiębiorców obawia się, że „zielona rewolucja” oznacza raczej bankructwo niż rozwój.

Strategia UE: „kij zamiast marchewki”

Bruksela wierzy, że to przyspieszy dekarbonizację transportu, który odpowiada za blisko 25% emisji CO₂ w Europie, ale coraz częściej unijna polityka transportowa przypomina zasadę „kija zamiast marchewki”. Zamiast zachęt, wprowadza się obowiązkowe cele sprzedażowe dla producentów i flot.

Według Międzynarodowej Unii Transportu Drogowego (IRU), taki model może skończyć się katastrofą. 80% firm przewozowych w Europie to MŚP, które nie dysponują kapitałem na wymianę floty na elektryczną. Na dodatek UE w ogóle nie bierze pod uwagę innych, zielonych napędów takich, jak wodór czy biopaliwa, faworyzując wyłącznie napęd elektryczny.

Bariery, których nie rozwiązuje unijna polityka

Sztywne nakazy UE nie rozwiązują podstawowych problemów, które realnie ograniczają elektryfikację ciężarowych flot. Jednym z najważniejszych są wysokie koszty zakupu elektrycznej ciężarówki, która dziś okazuje się 2 – 3 razy droższa od spalinowej. Tymczasem według raportu McKinsey, ceny pojazdów zeroemisyjnych powinny być maksymalnie o 30% wyższe od cen ciężarówek z silnikami diesla, aby mogły realnie z nimi konkurować.

Największą barierą pozostaje jednak brak infrastruktury dla e-ciężarówek, ponieważ producenci tacy, jak Daimler Truck czy Traton (Scania, MAN), mówią wprost: „pojazdy są gotowe, ale stacji ładowania brak”. Inną kwestią jest fakt, że chociaż współczesne ciężarówki elektryczne dobrze sobie radzą w transporcie miejskim i regionalnym, to jednak słabo wypadają na długodystansowych trasach.

Konsekwencje polityki „nakazowej”

Bruksela zdaje się ignorować realia i krytyczne głosy przedstawicieli branży, co może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. IRU ostrzega, że małe i średnie przedsiębiorstwa, które stanowią 80% rynku, nie udźwigną kosztów elektryfikacji ciężarowych flot. Zmuszanie ich do zakupu e-ciężarówek dla wielu oznacza koniec działalności.

Upadek firm transportowych oznaczać będzie likwidację tysięcy etatów: od kierowców, przez logistyków, aż po zaplecze serwisowe. W dłuższej perspektywie może to osłabić cały europejski łańcuch dostaw i spowodować wzrost cen towarów.

Jak mogłoby być inaczej?

USA i Chiny wspierają branżę dopłatami i ulgami podatkowymi. UE też mogłaby to zrobić, chociażby przez wprowadzenie dofinansowania zakupu e-ciężarówek i leasingu gwarantowanego przez państwo. To obniżyłoby barierę wejścia dla MŚP i zredukowało ryzyko finansowe dla leasingodawców.

Promowanie rozwiązań alternatywnych (wodór, biopaliwa HVO) mogłoby uczynić z nich rozwiązania pomostowe, co pozwoliłoby sektorowi stopniowo redukować emisje. Poza tym zamiast wymuszać elektryfikację całej branży lepiej wdrażać ją stopniowo, zaczynając od flot miejskich i regionalnych.

Niezależnie od powyższych, konieczna jest rozbudowa europejskiej infrastruktury dla e-ciężarówek. Jak widać, wprowadzenie przez UE nakazów, zamiast wspierania elektryfikacji, grozi chaosem i osłabieniem (już przecież nie najlepiej funkcjonującej) branży TSL.

źródło: www.truckfocus.pl